Ludzkość jest w pewnym sensie bardzo opieszała, aby ratować siebie i biosferę, od której też jest zależna, a świat się ociepla nieubłaganie, gdyż emisje gazów cieplarnianych w bardzo powolnym stopniu są zmniejszane albo nieco zwiększane. A stężenie dwutlenku węgla z roku na rok wzrasta już o ponad 2 ppm (parts per million – [ilość] cząsteczek dwutlenku węgla ma milion cząsteczek powietrza atmosferycznego).
Według NOAA od ok. 1850 r. do dziś stężenie tego gazu wzrosło od 280 do 414,72 ppm w skali roku. Tyle wynosi średnia stężenia CO2 ze wszystkich stacji pomiarowych w 2021 roku, na obu półkulach Ziemi rejestrowana przez NOAA (National Oceanic and Atmospheric Administration – Narodową Administrację Oceaniczno-Atmosferyczną). Gdybyśmy jednak wzięli pod uwagę średnie miesięczne czy tygodniowe lub dzienne, to w miesiącach kulminacyjnych, jak np. na początku w maju na półkuli północnej, to wartości są znacznie wyższe, gdyż jeszcze wtedy fotosynteza i wegetacja roślin dopiero nabiera rozpędu po zimie.
W 2020 r. w stacji pomiarowej na Hawajach na zboczu wulkanu Mauna Loa, koncentracja CO2 wyniosła w maju 419,13 ppm. A średnia ze wszystkich stacji pomiarowych wyniosła 417 ppm.
To powinno dawać do myślenia. Z reguły ludzie patrzą na termometry, które jednak w skali domowej, lokalnej, regionalnej czy globalnej, pokazują fluktuacyjne pomiary. Na Ziemi dużą rolę odgrywają zmienności klimatyczne, między innymi te, które odpowiadają za napływ mas powietrza z różnych regionów świata.
Na Ziemi jest jeszcze lód w postaci lodu morskiego w Arktyce i w Antarktyce oraz lądolodów na wyspie Grenlandii czy na kontynencie Antarktydzie. Mało kto wie, że gorące powietrze z tropików na obu półkulach rozprzestrzenia się zarówno bezpośrednio do biegunów, jak i poprzez tak zwane komórki atmosferyczne: Hadleya (od równika ku zwrotnikom w postaci głębokiej konwekcji atmosferycznej), Ferrela (od zwrotników ku średnim szerokościom przy gruncie) oraz polarnej (od średnich szerokości do biegunów w postaci znowu konwekcji atmosferycznej). A ocieplenie planety od ponad 170 lat przyspieszyło po drugiej wojnie światowej, tyle, że rozkręcony ekspansywnie w krajach Europy, ZSRR, Ameryki Północnej, Japonii, Korei Południowej i Australii, światowy przemysł oparty był nie tylko na emisjach gazów cieplarnianych, głównie dwutlenku węgla, metanu czy podtlenku azotu oraz freonów, ale i również na bardzo intensywnych emisjach aerozoli siarczanowych i azotanowych, dających odwrotny efekt – silne ochłodzenie. Ponadto te aerozole, składające się z zanieczyszczeń przemysłowych, są idealnymi substancjami tworzącymi tzw. jądra kondensacji, dzięki którym właśnie w latach 1950-1990 powstały nad Ziemią ogromne zachmurzenia, a konkretniej warstwy chmur niskich, które mają silne tendencje do odbijania promieni słonecznych, od jasnych powierzchni aerozoli oraz chmur, bezpośrednio w kosmos.
To właśnie dlatego było chłodniej i względnie przyjemnie. Prawda jest taka, że świat się już wtedy mocno ocieplał, ale gazy cieplarniane paradoksalnie przegrywały konkurencję z gazami cieplarnianymi. Ale to tylko pozornie. W atmosferze stężenie dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych, właśnie po wojnie zaczęło coraz szybciej wzrastać. Od 311 ppm w 1950 roku do 354 ppm w 1990 roku. Do czasu, gdy, właśnie w krajach dotychczas silnie uprzemysłowionych po wojnie, podjęto działania znaczących redukcji aerozoli siarczanowych i azotanowych. To właśnie dlatego odczuliśmy bardzo silny wzrost temperatury globalnej w latach 90. I to była dekada, w której wiele zaczęło się dziać, jak chociażby w 1998 roku, gdy wystąpiło ekstremalne, ocieplające atmosferę i powierzchniowe wody Pacyfiku, El Nino, które przyniosło z sobą wiele katastrof na świecie, w postaci albo w jednych regionach intensywnych fal upałów, susz i pożarów albo w innych regionach intensywnych nawalnych opadów deszczu, powodzi, gwałtownych cyklonów. Najbardziej jednak spektakularna katastrofa wydarzyła się po raz pierwszy w historii ludzkości, gdy zostało po raz pierwszy zaobserwowane blaknięcie wielu koralowców na Wielkiej Rafie Koralowej, a potem także w innych regionach Ziemi.
Po wspomnianym El Nino w 1998 r. nastąpiła w 1999 r. bardzo silna La Nina, ochładzająca atmosferę i powierzchniowe wody Pacyfiku. Przy okazji ruszył, w takich ludnych krajach jak Chiny i Indie, gwałtownie brudny przemysł, oparty na aerozolach siarczanowych i azotanowych. A więc, chociaż w dekadzie 2001-2010 stężenie dwutlenku węgla wzrosło z 372 do 386 ppm, to właśnie temperatura globalna tak nie rosła szybko. Niektórzy naukowcy podejrzewali przerwę w ociepleniu, co okazało się mylnym spostrzeżeniem niestety, gdyż to znowu zadziałał podobny aerozolowy mechanizm atmosferyczny jak w latach 1950-1990.
Mało tego, w 2011 roku planeta była odrobinę chłodniejsza niż w ekstremalnym (jak na XX wiek) 1998 roku. Znowu wtedy zadziałała bardzo silna, ekstremalna La Nina. Według badań NASA (National Aeronautic and Space Administration – Narodowej Administracji Aeronautyki i Kosmosu), w stosunku do okresu referencyjnego 1951-1980, Ziemia wówczas ogrzała się o 0,51 st.C. Potem jednak, rok po roku, do 2016 roku, do rekordowego pod względem wzrostu średniej globalnej temperatury, planeta zaczęła ekspresowo nagrzewać się. W stosunku do okresu 1951-1980, również według pomiarów NASA, świat ogrzał się aż do poziomu 1,02 st.C. Wystarczyło zaledwie 5 lat by Ziemia dwukrotnie się ociepliła. Z kolei stężenie CO2, według pomiarów NASA, urosło z 390 do 400 ppm. Za 4 lata, w 2020 r., planeta nagrzała się też do poziomu 1,02 st.C w stosunku do 1951-1980, ale jeszcze ciut niższa temperatura globalna była niż w 2020 r. dla wszystkich stacji takich jak Met Office, Copernicus, NOAA, Berkeley, JMA, ale według NASA był to już rekordowy rok.
Tak więc, pod względem temperatury, Ziemia robi niespodzianki. Trzeba też pamiętać, że chłodne lata w danych regionach Ziemi zależą również od rozmieszczenia systemów barycznych (niżowych i wyżowych). Globalne ocieplenie działa ostatnio najczęściej zero-jedynkowo. Albo z północy napływają przez krótszy lub dłuższy okres czasu masy chłodnego powietrza polarnego lub polarno-morskiego. Albo też z południa napływają przez krótszy lub dłuższy okres czasu masy gorącego powietrza zwrotnikowego lub zwrotnikowo-morskiego, a nie tak jak jeszcze 20-30 lat temu, gdy jeszcze dominowała tzw. cyrkulacja zachodnia atlantycka. Na ten napływ tych mas powietrza ma właśnie również wpływ napędzanie się wspomnianych komórek atmosferycznych: Hadleya, Ferrela i polarnych.
Stężenie, czyli koncentracja, dwutlenku węgla, metanu i podtlenku azotu rośnie. Od 1987 r., gdy podjęto zdecydowane działania na Konwencji Wiedeńskiej, rozpoczęte systematyczne redukowanie freonów, nie tylko ocieplających planetę, ale i niebezpiecznie zmniejszających ochronną warstwę ozonową w stratosferze, przyniosło wysokie efekty, dziura ozonowa od 2020 roku zaczęła szybciej zanikać, no i zmniejszyły się też dzięki temu emisje tych gazów.
Tylko co robić. Całkowite redukcje aerozoli dadzą ocieplenie globu ziemskiego o 0,5 stopnia Celsjusza, nawet przy wyzerowaniu emisji gazów cieplarnianych. Ale jednak najnowsze wyniki badań wskazują, że to działanie jest konieczne. Międzyrządowy Panel ds Zmian Klimatu, w obecnie trwającym 6 Raporcie Oceny, rozważa użycie niskich emisji. Tylko to nie takie proste. Bo są już nawet badania, które ostrzegają, że to może wpłynąć bardzo ujemnie na populacje wielu gatunków w wielu siedliskach.
Więc, co robić?! Nie możemy przecież egoistycznie myśleć o ratowaniu tylko własnego gatunku. Czy chcemy czy nie, to i tak mocno zależymy od biosfery, w której jest wiele gatunków, bez których raczej nie moglibyśmy funkcjonować nawet jako cywilizacja wysoko rozwinięta technologicznie.
–
Źródła: