Aby skuteczniej spowolnić zmiany klimatu, powinniśmy nie tylko dokonać całkowitego zaniechania dalszych antropogenicznych emisji gazów cieplarnianych, ale też usunąć nadwyżkę tychże gazów wyemitowanych od ok. 1800 r. do atmosfery i oceanów. Powinniśmy zbić koncentrację dwutlenku węgla z dzisiejszego 410 ppm do 280, a przynajmniej do 300 ppm.
Jednak to nie jest proste, bo oprócz naszej cywilizacji jest też biosfera, której zresztą jesteśmy częścią. Gdybyśmy to zrealizowali, to możliwe, że spowolnilibyśmy w dość znaczny sposób wzrost globalnej temperatury, co miałoby wpływ na prawdopodobne spowolnienie reakcji lodowców polarnych i górskich oraz zwolnienie wzrostu poziomu mórz i oceanów. Jednak jest to szalenie trudne przedsięwzięcie i nie wiadomo czy nie odbiło by się na niekorzyść dla ekosystemów Ziemi i czy też nie wpłynęłoby to zaburzająco na cyrkulacje atmosferyczne i oceaniczne.
Naukowcy coraz poważniej rozważają podejście strategiczne użycia technik geoinżynieryjnych za wszelką cenę nawet gdy będziemy dalej spalać paliwa kopalne i wylesiać wiele newralgicznych regionów naszej planety. To jednak nie jest rozwiązanie. tym bardziej, że nawet po całkowitym wyzerowaniu emisji GHG, to i tak musimy liczyć się z dalszym wzrostem średniej temperatury powierzchni Ziemi nad lądami i oceanami.
Bardzo niepokojącym zjawiskiem jest to, że od połowy lat 70 XX w. zaczęło w oceanach gwałtownie przybywać energii termicznej aż do dziś. Bo właśnie dziś jest to 93 % energii cieplnej w całym systemie klimatycznym naszego globu, co jest z jednej strony bardzo niepokojące, ale z drugiej strony na razie (ale tylko na razie) nieco uspokajające ponieważ oceany wielokrotnie wolniej się nagrzewają niż lądy czy atmosfera czy nawet lądolody Grenlandii i Antarktydy. Warto też przypomnieć, że wspomniane lądolody oraz gleby i biosfera mają po 3 % energii cieplnej, a atmosfera jak na razie tylko 1 %.
Im silniej byśmy zbili koncentrację dwutlenku węgla, metanu, podtlenku azotu i innych gazów, tym możliwe, że bardziej zwolnilibyśmy nagrzewanie się oceanów, co powinno nas w szczególności mocno interesować. I powinniśmy o tym głośno mówić. Obecnie zwiększona koncentracja gazów cieplarnianych bardzo silnie wpływa na to, że oceany coraz silniej podgrzewają się. Całkowita dekarbonizacja, ale z zachowaniem obecnego poziomu koncentracji CO2 na 410 ppm, nie uratowałaby nas z opresji. Niestety będziemy musieli poważnie myśleć o dalszym zbijaniu koncentracji głównie dwutlenku węgla z 410 ppm do wspomnianych 280-300 ppm.
Być może tego typu działania inżynieryjne wychwytu dwutlenku węgla spowolniłyby też reakcję dodatnich sprzężeń zwrotnych, zwłaszcza emisji metanu i dwutlenku węgla z wieloletniej zmarzliny i samego metanu z klatratów podmorskich w morzach syberyjskich (na szczęście jeszcze nie tak groźnego źródła emisji naturalnych). Możliwe, że proces zakwaszenia oceanów przynajmniej ustąpiłby, ale powrót do stanu z 1950 r. nie wiadomo czy byłby możliwy. Nie wiadomo też jak odbudowywałyby się ekosystemy i populacje gatunków flor i faun przy rosnącej (a może już przynajmniej ustabilizowanej) populacji ludzkiej.
Przyszłe pokolenia będą miały naprawdę bardzo ciężkie zadanie aby nie tylko spowolnić zmiany klimatu, ale i też spowolnić procesy dysfunkcyjne biosfery, której przecież są tak samo częścią jak nasze, które nie sprostały zadaniom ratowania klimatu i przyrody ziemskiej.