Nasze życie jest takie, że nie da się w tej chwili żyć w zupełności bezemisyjnie. Nawet ludzie, którzy żyją w bezludnych okolicach jak pustelnicy też emitują gazy cieplarniane do atmosfery. Pierwsza rzecz jaka powoduje minimalne emisje to zrąb drzew i wykarczowanie siedliska pod budowę domu i może zagrody dla zwierząt hodowlanych. Druga rzecz, jak już będzie zbudowany z zagrodą dla zwierząt, to jeśli nawet zaczniemy żyć bez prądu i światła, to i tak sporządzając potrawy z roślin, grzybów czy zwierząt, czy też by ogrzać pomieszczenie, gdy na dworze jest bardzo zimno, czy też codziennie wykonać toaletę by zagrzać ciepłą wodę do mycia, to i tak musimy użyć ognia, rozpalając go.
A więc, mamy i tak chociaż minimalne emisje gazów cieplarnianych. Oczywiście wielokrotnie mniejsze niż w świecie cywilizowanym. Ale i taki nawet minimalny wpływ musielibyśmy dokonywać codziennie gdybyśmy rozpalali ognisko we wspomnianych celach. Jednak gdy zdecydujemy się na to by mieć jakiś prąd i światło, np. agregat prądotwórczy, to niestety, ale mamy już znacznie większe emisje CO2. I tu oczywiście warunki życia w świecie cywilizowanym w użytkowaniu prądu i światła, są znacznie większe niż warunki życia w świecie pustelniczym. Ale i tak to są emisje gazów cieplarnianych.
Można wywnioskować, że te mikroskalowe emisje gazów cieplarnianych już były przed czasami uprzemysłowienia gospodarek światowych? Oczywiście, że tak. W latach 1000-2000 n.e. były już znacznie większe emisje CO2 (wylesianie) czy metanu (wysypiska śmieci, uprawy ryżowe w Azji) niż w latach 0-1000 n.e. Jedną z przyczyn zasadniczych było zwiększenie populacji ludzi i większa presja na środowisko naturalne, czyli zawłaszczanie przestrzeni życiowej dla naszej cywilizacji, a w ostatnich dwóch stuleciach dodatkowy wpływ wielokrotnie wzmocniony, to oczywiście spalanie paliw kopalnych, które wielokrotnie wzmocniło emisje CO2, ale i również metanu, a także podtlenku azotu (tu w XX w. bardzo duży wpływ nawozów sztucznych, uprzemysłowienie rolnictwa).
Prawdą też jest, że nie tylko nasz gatunek Homo sapiens sapiens powodował mikroskalowe emisje gazów cieplarnianych przy posługiwaniu się ogniem, ale i również choćby nasz najbliższy kuzyn genetyczny Homo sapiens neanderthalensis, który niestety, ale pod koniec plejstocenu wyginął, prawdopodobnie wytępiony przez nas, ale i też przez ocieplenie klimatu podczas przechodzenia okresu glacjalnego eemskiego w okres interglacjalny holoceński, czyli nasz współczesny. Oczywiście, koncentracje gazów cieplarnianych były wówczas zmieniane tylko przez czynniki naturalne aż do co najmniej ok. 1850 r., czyli do czasu, gdy nastąpił szybki rozwój gospodarek światowych w charakterze przemysłowym, opartym na spalaniu paliw kopalnych. A więc, te minimalne emisje gazów cieplarnianych, od czasów 100-40 tys. lat temu, gdy nasz podgatunek i neandertalski używał ognia, do ok. 1750 r., do czasów przedprzemysłowych, nie miały tak samo żadnego wpływu na wzrost stężenia gazów cieplarnianych w atmosferze, jak dzisiejsi ludzie-pustelnicy żyjący bez światła i prądu w głuszy leśnej.
Bo to dopiero nasze wynalazki technologiczne od drugiej połowy XIX w. jak pierwsze nafty gazowe, a potem klasyczne żarówki były jednymi z pierwszych źródeł emisji CO2. Ale i tak wielokrotnie mniejsze od emisji pochodzących z pieców domowych czy przemysłowych. Nasza cywilizacja do co najmniej lat 80 XX w. zaczęła silnie uprzemysławiać się i powiększać populacyjnie poprzez spalanie paliw kopalnych i redukcję oraz degradację coraz większej liczby obszarów zajmowanych przez pierwotne i naturalne ekosystemy do tego stopnia, że znaleźliśmy się w punkcie kulminacyjnym pojemności środowiska, którą od co najmniej dekady mocno przekroczyliśmy. A gwałtowne wymieranie gatunków i zwrócenie uwagi na pojawiający się kryzys ekologiczny i środowiskowy zostało już zauważone w latach 60 przez biolożkę amerykańską Rachel Carson w książce Milcząca wiosna i przez Klub Rzymski w raporcie Granice wzrostu. Problemem zagrożenia zmianami klimatu próbował już na początku lat 80 XX w. opinię publiczną i polityków zainteresować klimatolog amerykański James Hansen. Bez rezultatu. Dopiero drugie wystąpienie pod koniec lat 80 i powstanie IPCC coś ruszyło opinię publiczną, ale i tak była to nadal kropla w morzu. El Nino w 1998 r. też mało kogo zaalarmowało, że świat się niebezpiecznie ociepla, skoro zostało zapoczątkowane wtedy wymieranie populacji koralowców, zwłaszcza na Wielkiej Rafie Koralowej Australii, gdzie mniej słone wody silniej ocieplają się i zakwaszają poprzez pochłanianie nadmiaru CO2 w oceanach.
W XXI w. rozszalały się zmiany klimatu, w pierwszej dekadzie pierwszy sygnał dały zabójcze fale upałów w Europie i w Indiach. Podobne uderzenie było w 2018 r., zwłaszcza w Japonii i Kanadzie. Ponadto od drugiej dekady coraz intensywniejsze są fale susz i pożarów, zwłaszcza w Australii i tajgach półkuli północnej, ale i też na południu Europy w ostatnich latach czy też na Borneo w 2015 r., w Amazonii w 2019 r. A to są właśnie dodatkowe potężne emisje gazów cieplarnianych ze źródeł naturalnych. Tak więc, nasze cywilizacyjne emisje przemysłowe, w tym ze zmianami użytkowania gruntów jak wylesianie czy osuszanie mokradeł, technologiczne, infrastruktury drogowej i kolejowej, czy nawet domowe z komputerów i innych urządzeń AGD im są większe, tym coraz większe stają się emisje ze źródeł naturalnych, zwłaszcza takich jak jak wieloletnia zmarzlina (emisje dwutlenku węgla, metanu i podtlenku azotu) i klatraty metanu z podmorskich szelfów kontynentalnych mórz syberyjskich. Niepokój muszą tez wzbudzać w coraz cieplejszym świecie coraz częstsze emisje gazów cieplarnianych ze zdegradowanych torfowisk i lasów, tu w szczególności tropikalnych.